Fifty Shades of Grey

 

Marketingowo książka wybitna. Nie ma chyba nikogo, kto by o niej nie słyszał, albo jej nie czytał. Przeczytałem. And I want my money back.

Na całe szczęście nie wydałem na tę książkę ani złotówki, nawet nie straciłem specjalnie czasu, bo i tak czytałem ją w podróży pociągiem, musiałem więc jakoś wypełnić ten czas.

Na wstępie też chciałem zaznaczyć, że moja ocena może być wyjątkowo niesprawiedliwa z uwagi na fakt, że nie przeczytałem całej książki. Zwyczajnie nie dałem rady dalej w to brnąć a sama książka nie pomagała. No a jak książka się nie stara utrzymać czytelnika, to dlaczego ten miałby to robić na siłę?

Po pierwsze, to nie jest książka dla mężczyzn. Na tyle okładki było napisane, że wielu mężczyzn sporo zawdzięcza tej książkę. Być może, ale musieli to być wyjątkowo nieogarnięci mężczyźni. Ciężko czytać o tym co dzieje się w głowie dziewczyny, która nigdy nie miała faceta i nagle zakochuje się szalenie w prezesie wielkiej firmy, który ma dość niecodzienne upodobania seksualne. Może kobietom to się podoba, mi zupełnie nie.

Po drugie, erotyka. Na oko przeczytałem pół książki. Scen erotycznych było sporo, ale nie były najlepszej jakości. Nie zachwyciły mnie. Powiem nawet więcej, czytałem wiele lepszych opowiadań erotycznych w internecie, różnych anonimowych autorów. Nie były to co prawda tak rozbudowane powieści, ale same sceny erotyczne były dużo lepsze. Jak na erotyczny romans ta erotyczność nie była wcale taka erotyczna, no chyba, że ktoś pierwszy raz czyta takie opisy.

Po trzecie, to romans. Wiem, że dla niektórych to pewnie zaleta, ale dla mnie jest to zdecydowanie wada. To jest romans i tak trzeba tę książkę traktować. To nie jest erotyk, choć pikantne sceny też są. Akcja ani mnie nie wciągnęła, ani mnie nie zaciekawiła, pewnie dlatego, że to nie mój gatunek książek. Jak ktoś lubi czytać o tym, jak niesamowicie przystojny partner zabiera nas na “przelotkę” helikopterem na romantyczną kolację, to ma szansę polubić Pięćdziesiąt Twarzy.

Może książka spodobałaby mi się bardziej, gdybym przeczytał całą. Może opisy bardziej pikantnego seksu byłyby lepsze niż tego mniej pikantnego, nie mniej nie obchodzi mnie to już. Nie lubię męczyć się nad książką, która przez połowę swojej zawartości jest zwyczajnie mało ciekawa.

A na koniec wspomnę tylko, że tytuł w języku angielskim jest nieco głębszy niż ten polski. Uważam, że wydawnictwa powinny się zastanowić, czy jest sens tłumaczyć tytuły książek. Czytelnicy się przyzwyczają, a ten kto wie coś o książkach, wie też, że tytuł to bardzo ważna rzecz, często przesądzająca o kupnie.