Bloger na meczu Śląsk – Legia

Czyli kto ma kompleksy, kto i komu dał w ryj oraz co ma wspólnego zakaz na mecze wyjazdowe z rzeczywistością.

Lubię piłkę nożną chociaż nie kibicuje ani nawet nie śledzę specjalnie rozgrywek naszej rodzimej Ekstraklasy, bo też z żadnym z klubów się nie utożsamiam. Nie za bardzo mam komu żywo kibicować, bo moja ukochana Zielona Góra drużyny piłkarskiej na poziomie nie ma od wielu lat i nic nie wskazuje na to, by w najbliższej przyszłości miało się coś zmienić a z kolei z Wrocławiem aż tak się nie zżyłem. Poza tym nie oszukujmy się, drużyna z dolnego śląska nie gra najatrakcyjniejszej dla oka piłki a flaki z olejem można zobaczyć w każdej Żabce i nie trzeba wydawać na to 40 złotych. Nie mam jednak nic przeciwko pójściu na ich mecz jeśli grają z jakimś mocnym przeciwnikiem a gdy grają z Legią, dodatkową motywacją jest brat mojej lubej, fan stołecznego klubu.

Na początek muszę wspomnieć, że po wejściu przez bramki kuleje nieco informacja. Stali kibice sobie na pewno radzą doskonale, ale dla mnie – jako osoby która tam była po raz drugi, brakowało jakiejś jasnej informacji w którym kierunku mam iść by wejść na mój sektor. Najpierw więc poszedłem w jednym, by po chwili przekonać się, że jednak miałem iść w drugą stronę. Niby nie był to wielki kłopot, bo byłem na miejscu sporo przed czasem, ale gdybym był tam na ostatnią chwilę, to pewnie miałbym spory kłopot. Zresztą nie tylko ja miałem z tym problem, przed wejściem na sam stadion kolejkę na kilka dobrych minut zablokowało trzech obcokrajowców, nie orientując się, dlaczego nie mogą przejść przez bramkę. W końcu jakoś się udało.

Trener powiedział, że w kupie siła, więc musimy zagrać kupę.

Trener powiedział, że w kupie siła, więc musimy zagrać kupę.

Na samym meczu, no cóż, nigdy bym się nie spodziewał, że wrocławiaki mają takie kompleksy na tle Warszawy, bo czym innym wytłumaczyć tak ilość wyzwisk jaka leci z trybun? Albo gwizdy gdy wojskowi wybiegali na murawę? Słabe to było strasznie, tym bardziej że nie przypominam sobie, by te drużyny miały między sobą jakieś problemy. Wyzwiska w trakcie jakiejś kontrowersyjnej akcji jeszcze bym zrozumiał bo przecież stadion to nie teatr, ale jakieś rasistowskie okrzyki czy zwykłe zwymyślanie bez konkretnego powodu to zdecydowanie wynik kompleksów. Tego w telewizji na co dzień nie słychać ale na trybunach często się zdarzają takie przypadki. Na szczęście byli też kibice z jajem.

Na pewno sporo z was nie śledzi wydarzeń piłkarskich, ale jestem pewien że zdecydowana większość będzie kojarzyć ten filmik:

No, to wrocławianie nie zawiedli i też było kilka perełek. Ulubieńcem kibiców gospodarzy stał się bramkarz Legii Warszawa – Dusan Kuciak. Stało się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, na początku meczu Kuciak trochę się pogubił we własnym polu karnym, potykając się i ślizgając gdy był atakowany przez napastnika Śląska. Po drugie, Kuciak poszarpał się ze swoim własnym obrońcą, co było dość niecodzienne. Od tego czasu co chwilę jakiś kibic wołał coś do bramkarza gości. A to wyzywając go od członków, a to stosując polski “knock-knock joke“, czyli jeden kibic krzyczał “Kuciak!”, drugi odpowiadał “co?” no a potem różne, doskonale znane odzewy, raczej mało cenzuralne. Ale tym który rozbawił mnie szczególnie był jeden jegomość, najpewniej w stanie wskazującym, w pierwszej połowie, już po szarpaninie z Brzyskim kilka razy, pijacko zachrypłym głosem krzyknął:

Kuuuuciak! Daj mu w ryj!

Oczywiście kilka sektorów odpowiedziało śmiechem. Natomiast w drugiej połowie, jegomość stwierdził, że będzie dowcip kontynuował i krzyczał ale tym razem już nie do bramkarza a do obrońcy:

Brzyyyyski! Dałeś mu wryj?

Sam mecz był całkiem w porządku, ale nie będę was zanudzać szczegółami. Co ciekawe, jak pewnie wiecie Legia dostała (między innymi) zakaz stadionowy na wyjazdowe mecze. To w zasadzie pusty przepis, bo pierwsze kara tylko przeciwników Legii, nie dając im wpływu z ich biletów a po drugie kibice Legii nie mogą wejść jedynie na trybunę dla gości, bo nie ma problemu z kupnem normalnego biletu – nawet dla osób posiadających kartę kibica Legii. Zatem w praktyce wygląda to tak, że gdyby 500 kibiców stołecznego klubu chciałoby się zorganizować samemu i wejść na trybunę dla fanów śląska to nie ma problemu, trzeba tylko kupić bilety. I tym sposobem, na trybunach było przynajmniej troje kibiców ściskających kciuki za gości. W tym ja.

Żodyn nie wiedział żech jest za Legio. Żodyn.

Żodyn nie wiedział żech jest za Legio. Żodyn.

Swoją drogą, sami włodarze miasta już chyba niespecjalnie wierzą w klub i kibiców, bo chyba nie spodziewali się że przyjdzie aż 15 000 ludzi na stadion (przy czym miejsc ogółem jest ponad 40 000). Poprzednim razem komunikacja po meczu była zorganizowana bezbłędnie, na kibiców czekały dwa specjalne tramwaje, jakieś autobusy, potem podjeżdżały kolejne tramwaje i ruch bardzo szybko i ładnie się rozładował. Tym razem nie widziałem żadnego dodatkowego tramwaju, były tylko te zwykłe, ludzi chcących wejść było ze cztery razy więcej niż miejsc. Były specjalne autobusy, ale całe wypełnione po brzegi a do tego z niezbyt przychylnymi kierowcami, bo jeden żeby zatrzymał się na pierwszym przystanku gdzie czekaliśmy musiało mu przed szybą stanąć kilku odważniejszych. Korek jest rzeczą normalną, ale tabuny kibiców bez możliwości transportu już nie bardzo.

Na szczęście udało nam się wcisnąć do pojazdu i mieliśmy czym dojechać w okolice domu. Na meczu zmarzłem, bo mimo że dni robią się już wiosenne to wieczorami i nocą temperatura jeszcze zimowa, ale późniejszy ścisk w autobusie szybko mnie rozgrzał. Ogólnie rzecz biorąc było spoko, ale nie dziwię się, że Wrocław ma problemy z zapełnieniem stadionu. Nawet pomijając fakt, że ściskałem kciuki za ich przeciwników, to nie mogę powiedzieć by gra Śląska była przyjemna dla oka. A jak się brzydko gra to i nieprzyjemnie się patrzy, no ale to już ich problem. Na kolejny mecz przyjdę jak będzie znów grała Legia albo będzie mecz reprezentacji, bo Barcelony w stolicy Dolnego Śląska się nie spodziewam.