Dla niektórych najgorszą zbrodnią pod słońcem jest czerpanie przyjemności. A jak jeszcze, nie daj boże, przyjemności z seksu, to tragedia narodowa gotowa.
Obserwuję od kilku dni szum wokół jednego z eksponatów w Centrum Nauki Kopernik, który opowiada o strefach erogennych i zwyczajnie nie wierzę. Warto poczytać jak najpierw zalewano Centrum mailami w sprawie eksponatu a później tropiono konsultantów. Ciekawe co dalej zrobią by usunąć eksponat? Wolę nie gdybać, ale i tak krew mnie zalewa.
Oto bowiem można tłumaczyć nowicjuszom arkana seksu zupełnie bez skrępowania, za to z naukowym poparciem. Oto można było nauczyć, że nie zawsze musi boleć, że seks to coś więcej niż trzy pchnięcia, sapnięcie i płyny ustrojowe. Można było się dowiedzieć, że samo patrzenie na penisa przez wybrankę nie powoduje przypływu uczuć wymagających stękanie i że filmy porno to jednak tylko filmy.
Bez krępujących uśmieszków pani prowadzącej zajęcia z przystosowania do życia w rodzinie. Bez kumpli sypiących złotymi radami. Tak po prostu, po ludzku. Ale nie. Bo przecież demoralizacja. Bo jak dzieciom się powie, że dotykanie penisa powoduje wzwód to potem skrzywiona psychika i śmierć z niedożywienia. O promowaniu pedofilii nawet wspominać nie trzeba, bo, nomen omen, gołym okiem widać.
Parafrazując klasyka: Przyjemność? Nie, a po co? Komu to potrzebne?