Nie ma człowieka ze stali

 

Przy okazji oglądania nowego Supermana zacząłem się zastanawiać, co by było, gdyby Ziemię rzeczywiście najechali jacyś kosmici? Kto by nas obronił?

Zanim jednak popuszczę wodze fantazji, napiszę kilka słów o samym filmie. Sylwetki Supermana nie trzeba nikomu przedstawiać. Przez wielu uważany za ikonę amerykańskie popkultury XX wieku i oprócz Barmana i Spidermana jest z pewnością najbardziej rozpoznawalną z postaci komiksowych. W świetle popularnego w ostatnim czasie odświeżania starych, dobrych historii nie było trudno zgadnąć, że i na Supermana przyjdzie czas.

Fajnie poznać historię Supermana od początku. Nie jestem jakimś wielkim fanem jego serii i nie wciągam komiksów nosem, więc wiem tylko tyle ile byłem w stanie obejrzeć. Miło jednak w końcu się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Człowieka ze stali traktuje jako takie przygotowanie przed sequelem zaplanowanym na 2015 rok i jako taki mnie nie zawiódł. Co oczywiście nie znaczy, że nie mam mu nic do zarzucenia.

Film dupy nie urywa. Było w nim przynajmniej kilka takich momentów, że animacje komputerowe wyglądały, jakby budżet na nie został przepity. Wiem, że tych efektów musiało być sporo podczas całego filmu i zdaje sobie sprawę, że kosztują, ale wydaje mi się, że filmy z pozostałymi bohaterami jak Batman czy Iron Man miały te efekty nieco bardziej dopracowane a w każdym razie nie zwróciłem na ich niedopracowanie uwagi.

Zupełnie nie kojarzę też muzyki. Serio, niecałe kilka godzin po oglądaniu nie pamiętam już jaka w tym filmie była muzyka a to można interpretować dwojako: albo: nie była taka zła, bo inaczej bym ją zapamiętał, albo: nie była taka dobra, bo inaczej bym ją zapamiętał. Tak czy siak dopasowała się poziomem do reszty filmu.

Moje ogólne wrażenie jest takie, że warto ten film obejrzeć, zwłaszcza, że za chwilę (no, nie taką chwilę) pojawi się jego kontynuacja (o ile dobrze się dowiedziałem, kontynuacja będzie i o Supermanie i o Batmanie) i znajomość pierwszej części na pewno będzie niezbędna do wyłapywania wszystkich niuansów. Nie jest to wybitne dzieło światowej kinematografii ale oglądaniu nie towarzyszy zgrzytanie zębami, więc na deszczową jesień jak znalazł. Jest jakaś akcja, coś tam się dzieje i nie jest nudno. Poza tym, heloł, mówimy tu o ikonie amerykańskiej popkultury XX wieku, show some respect.

A wracając do tematu kosmitów atakujących naszą kochaną planetę, to zastanawialiście się kiedyś co by było, gdyby rzeczywiście nas zaatakowali? Bo w tych wszystkich amerykańskich filmach zawsze jest jakiś bohater, który odmienia losy świata, ale w rzeczywistości jakoś słabo to widzę. Ciężko mi sobie wyobrazić, żeby heroizm jakiegoś współczesnego Jasia Rambo mógł nas obronić przed technologicznie zaawansowaną rasą, która sobie podróżuje po wszechświecie. Nie ma żadnego Supermana, żadnego Iron Mana, nawet z Batmanem byłyby kłopoty. W sumie, to bylibyśmy w ciemnej dupie, bo przecież filmy dobitnie dowodzą, że armia USA to tylko statyści, co nie? :)

© foto: Warner Bros. Entertainment Inc.