Już nie musicie się zastanawiać co obejrzeć w następny pochmurny weekend.
Był ostatnio taki czas, że aż nie było nic ciekawego, co mógłbym obejrzeć. Wszystkie seriale albo miały akurat przerwę, albo już się skończyły. A w duszy pustka, że nie można oglądać przygód swoich ulubionych bohaterów. Teraz na szczęście wszystko już ruszyło i w zasadzie jest czas, że nie wiadomo gdzie włożyć oczy, bo co chwilę wychodzą kolejne odcinki. Gdzieś tam jednak w międzyczasie znalazłem chwilę, by zaryzykować i obejrzeć True Detective. Bardzo szybko wchłonąłem cały sezon.
Jest coś znamiennego w tym, że zdecydowana większość seriali HBO to znakomite produkcje i nierzadko hity. Kompania Braci, Seks w wielkim mieście czy Zakazane imperium to tylko kilka przykładów, ale wszystkie ich dzieła stoją na bardzo wysokim poziomie często odstającym od wielu pozostałych producentów. A ich polskie wersje są dzień po amerykańskiej premierze. Jak widać, jeśli się chce to można. Nie inaczej jest w przypadku True Detective.
Właśnie przy okazji Detektywa zacząłem się zastanawiać nad przepisem na idealny serial. Mówi się, że nie warto oceniać książki po okładce ale to bzdurny frazes, którym często podpierają się tylko ci, których okładka raczej odstrasza. Ludzie zawsze oceniali i zawsze będą oceniać po okładce, nie ma sensu z tym walczyć, trzeba po prostu zaakceptować rzeczywistość, wtedy łatwiej będzie się z nią zmierzyć. Doskonale rozumieją to twórcy tego serialu, racząc nas przepięknym kawałkiem muzyki już na wejściu. Muzyka idealnie wpasowuje się w klimat całej akcji i jak zazwyczaj nudzą mnie napisy początkowe i staram się je przewijać, tak tutaj z przyjemnością słuchałem w wydobywających się z głośników dźwięków.
A więc mamy ładne, zachęcające intro. Co dalej? Po pierwsze forma. Dużo nie zdradzę mówiąc, że akcja serialu dzieje się lata po wydarzeniach, które będą opowiadane i przypominane. Zabieg ten nie jest żadną nowością, ale w praktyce wygląda bardzo przyjemnie, bo sami bohaterowie oprócz zwykłego opowiadania swoich historii osadzają ją w głębszym kontekście. Gdyby przyjąć zwyczajną konwencję, jestem pewien że nie wyszłoby to tak kolorowo.
Po drugie, wyraziści bohaterowie i świetni aktorzy. Detektywi Rustin Cohle i Martin Hart są prawdziwi do bólu a Rustin jest tym typem wariata, którego kochają wszyscy. Wcielający się w nich Matthew McConaughey i Woody Harrelson odwalili kawał świetnej roboty i postawili poprzeczkę naprawdę wysoko. O ile wiem, planowany jest drugi sezon i mają w nim wystąpić inni aktorzy w zupełnie innej historii, nie mniej, ciężko im będzie dorównać tej dwójce.
Po trzecie mocna, mroczna historia. To serial o detektywach, tu nie ma miejsca na słońce, radość i zabawę. Mamy za to morderstwa, tajemnicę, spisek i patologię. Jest alkohol, seks, są problemy i nie ma lekko. Czyli wszystko tak jak powinno być w prawdziwym świecie. Jest mrocznie i warto dla klimatu oglądać kolejne odcinki w deszczowe wieczory. Wczuwając się odpowiednio można nawet momentami się zwyczajnie bać.
Po czwarte, dobre rozwiązanie. Dobre rozwiązanie to takie, które zaskakuje, jest spójne i logiczne, odpowiada na najważniejsze pytania ale też zostawia widza z pewnym niedosytem, czasem nawet wręcz ignorując niektóre kwestie, by ten po obejrzeniu wciąż nie znał wszystkich odpowiedzi. Dobre rozwiązanie to takie, gdy żałujesz, że ta historia się już skończyła i przeklinasz się w duchu, że tak szybko obejrzałeś cały serial. True Detective ma dobre rozwiązanie.
Nie mogę go nazwać serialem idealnym, bo jednak odrobinkę mu brakuje, ale jest niebezpiecznie blisko tego określenia. Sama końcówka mogłaby być odrobinkę lepsza. Natomiast serial zdecydowania trafia do mojego TOP10. Ciekaw jestem jak będzie jego wyglądała kontynuacja jeśli będziemy mieli do czynienia z innymi aktorami i z inną historią – czy to wciąż będzie ten sam serial? Bardzo jestem ciekawy i czekam nań niecierpliwie. A sezon pierwszy polecam każdemu.