Dziś recenzja łączona – będzie zarówno o serialu jak i książce. W telewizji rusza już trzeci sezon a ja będę pisał dopiero o pierwszym, bo dopiero pierwszą część przeczytałem.
Można powiedzieć, że podszedłem do sprawy od dupy strony, bo najpierw obejrzałem dwa sezony serialu a dopiero potem przeczytałem książkę, ale może dzięki temu tak mi się podobało? W końcu nie imaginowałem sobie jakichś swoich wersji Neda Starka, tylko przed oczami śmigał mi Boromir, nie było więc zbyt wielu płaszczyzn na których mogłem się rozczarować.
Czytając książkę miałem przed oczami kolejne odcinki serialu i muszę przyznać, że serial wiernie zachowuje wydarzenia papierowej wersji opowieści. Co zresztą nie dziwi mnie tak bardzo, ponieważ sama książka została napisana właśnie jakby wydarzenia miały być przedstawiane na ekranie. Każdy kolejny rozdział jest opowieścią tylko o jednym bohaterze wyłącznie z jego perspektywy, więc książka jest niemal gotowym materiałem na scenariusz.
Trochę dziwią mnie porównania do Tolkiena, z którym Gra o Tron ma wspólny chyba tylko gatunek. W powieściach Martina nie ma odwiecznej walki dobra ze złem. Zamiast tego autor serwuje nam walkę o władzę, zdrady, spiski a do tego odwieczne, bliżej nie określone zagrożenia z dalekiej północy.
Każdy bije się z każdym, każdy przeciwko każdemu spiskuje, jedni kierują się pieniędzmi inni honorem a jeszcze innych nie interesuje nic prócz muru. Umiera król i wszyscy rzucają się do walki o władzę nad krainami świata. Jak pisałem przy okazji Spartakusa – są miecze, krew, cycki – what’s not to like?
Całość czyta się i ogląda bardzo przyjemnie. Zarówno książkę jak i serial mogę polecić wszystkim zainteresowanym. Dodam też, zarówno pierwsza powieść jak i sam serial nie zawierają zbyt wiele elementów fantasy i jeśli lubisz klimaty walk na miecze ale czary niespecjalnie ci leżą, to spokojnie możesz obejrzeć pierwszy sezon, gdzie magii jak na lekarstwo.
Gdyby ktoś nie widział, to poniżej zwiastun pierwszego sezonu.