Nie przyzwyczajajcie się do fejsbunia

Najwyraźniej ktoś Zuckerbergowi nie powiedział, że owce się strzyże a nie obdziera ze skóry. No cóż, Google+ też daje rade.

Pierwszy szkic tego wpisu pochodzi sprzed prawie dwóch tygodni, właśnie wtedy myślałem, żeby popełnić notkę wieszczącą koniec fejsbunia. Pomyślałem sobie jednak, że to chyba będzie zbyt dramatycznie, że może nie będzie tak źle. No i trochę się pomyliłem, ale o tym w post scriptum.

Najpierw odejdą drobni ciułacze, tacy jak ja. Tacy co to mają nie więcej niż 2 tysiące fanów.  Potem migrację na inne platformy zaczniecie Wy, bo zobaczycie, że prócz sponsorowanych postów największych firm widzicie tylko posty cioci Halinki. Na samym końcu od fejsbuka odwrócą się wielkie koncerny, zobaczywszy, że piszą same do siebie. To czarna wizja, ale jak najbardziej prawdopodobna. Nie przyzwyczajajcie się do fejsa, bo już za chwilę możecie nie mieć po co tam wchodzić. Co się dzieje?

Jaśnie Wielmożny Mark Zuckerberg postanowił spieniężyć bardziej swoje dziecko i w związku z tym zmusza właścicieli stron do wydawania nań pieniędzy. W jaki sposób? Otóż w ostatnich tygodniach zaczął majstrować przy zasięgach. Objawia się to tym, że jeśli dany fanpejdż lubi tysiąc osób, to napisane posty zobaczy nie więcej niż 300 z nich a najczęściej jest to jeszcze mniej. Oczywiście, jak twórca zapłaci, to post pokaże się większej ilości osób. A co z tego wynika?

Wynika z tego to, że my, drobni ciułacze przenosimy się na inne platformy. Ci, którzy byli dotychczas aktywni jedynie na FB zakładają profile także na innych serwisach. Mocno rośnie Google Plus, na którym i ja się pojawiłem. Tweeter jest również ciekawą alternatywą, choć wydaje mi się jednak, że w naszym kraju nadal pozostanie nieco elitarny, natomiast prawdziwy renesans przeżywają listy mailingowe. I jak już my, drobni ciułacze, przeniesiemy się na inne platformy to będziemy za sobą pociągać was. Oczywiście, nie każdy da się przekonać, ale jestem pewien, że dla wielu fejsbuk oprócz kontaktu ze znajomymi służy także jako taka poranna prasówka. Ja tak mam, a nie czytam tylko wielkich nazw które stać by co chwilę płacić za swoje posty ale bardzo wielu małych autorów, którzy mają swoje blogi, czy strony. Nie mam czasu codziennie sprawdzać czy napisali coś nowego wchodząc na ich strony, do tej pory fejs bardzo dobrze spełniał swoje zadanie. Niestety, komuś zabrakło wyobraźni i już tej potrzeby nie zaspokaja.

Wiecie, z zasady nie mam pretensji do władz FB, że chcą żeby im płacić. To w końcu ich portal i ich sprawa a ja tu jestem niejako gościem. Szkoda mi tylko, gdy dobre narzędzie niszczy się głupią polityką marketingową, bo jestem pewien, że kasę da się wycisnąć zupełnie inaczej. Ktoś tam im na górze nie powiedział, że owce się strzyże a nie obdziera ze skóry, no ale to nie jest dla mnie tak wielki problem. Ja już zacząłem więcej korzystać z Google+, chwalę sobie i wszystkich was tam zapraszam. Na początku jest lekki nieogar, bo trzeba się rzucić w nieznane, ale dość szybko wszystko idzie sobie poustawiać, by było jak należy. Ma swoje wady, ale ma też sporo zalet, którymi bije facebook’a na głowę. Nie znikam jeszcze z fejsa, ale jak ktoś na górze nie pójdzie po rozum do głowy, to jestem pewien, że mój czarny scenariusz z początku notki wejdzie w życie.

Do zobaczenia na G+!

P.S. Do chwili gdy publikuję ten wpis, kilku autorów których czytuję zdążyło już otworzyć swoje strony na Google+. Od dłuższego czasu widzę także powolny acz sukcesywny trend przechodzenia na Tweetera. Nie są to może zjawiska gwałtowne, ale na pewno da się zauważyć kierunek zmian. Pamiętajcie, ostatni gasi światło!