Okazuje się, że nie trzeba wcale wydawać miliardów na prawników. Nie trzeba prowadzić krucjaty przeciwko internetowi czy zaminowywać swoich płyt, by zakończyć problem “piracenia” muzyki w internecie. Da się to zrobić łatwo i przyjemnie. Dla wszystkich.
Zanim zacznę, z poczciwości zaznaczam, że niestety nie jest to wpis sponsorowany – za krótki jestem jeszcze w uszach żeby mi proponowali takie rzeczy. Nosiłem się z zamiarem napisania o Spotify już od jakiegoś czasu, ale zmotywowała mnie Kamila swoim dzisiejszym wpisem. Myślałem, że to ja jestem jakiś opóźniony, że korzystam dopiero od kilku tygodni, a tu proszę, są jeszcze nieuświadomieni. No ale po kolei.
Na początku był Napster
Tak naprawdę to pewnie Napster nie był pierwszy, ale to bez różnicy. Młodsi mogą nie wiedzieć co to, a niektórzy starsi mogą nie być w temacie. Dawniej do pobierania muzyki używano właśnie Napstera. Oczywiście nielegalnie. Był on i w zasadzie tylko on. Cała reszta się nie liczyła. Program zdobył taką popularność, że w roku 2000 perkusista zespołu Metallica, Lars Ulrich, wytoczył Napsterowi proces. Tak zaczęła się wojna artyści vs internet.
Potem był chaos
Były pozwy, sądy, wyroki. I nic. Z każdym dniem coraz łatwiej było znaleźć w sieci interesujące nas utwory. Nie pomagała żadna forma represji. Piractwo osiągnęło taką skalę, że utwory często jeszcze przed premierą wyciekały do sieci. Oczywiście nielegalnie i niezamierzenie. Artyści przestali zarabiać na sprzedawanych płytach a realny zarobek był tylko z koncertowania.
Diagnoza
Można by pomyśleć, że świat nagle oszalał i większa jego część zaczęła “kraść” muzykę. Można by próbować jeszcze ostrzej atakować i walczyć z internetem, co też wielu próbowało. Ale wszyscy polegli, bo jak już kiedyś wspominałem, nie docenili internetu i nie docenili ludzi. Nie docenili, bo nie trafiali ze swoimi diagnozami. Jedynym, który trafił, był Steve Jobs.
Krok ku normalności
To właśnie Steve Jobs postawił jeden z pierwszych kroków ku końcowi piractwa. Udało mu się bowiem przekonać wielkie wytwórnie by nie dość, że sprzedawały swoje utwory w jego internetowym sklepie, ale jednocześnie by sprzedaż odbywała się na nieco innych zasadach niż było to do tej pory. Już nie było potrzeby kupowania całej płyty zespołu, by móc legalnie posłuchać jednej ulubionej piosenki. Teraz można było kupić pojedynczą piosenkę. Za drobniaki. Pomysł był tak genialny, że aż dziwne, że nikt nie wpadł na niego wcześniej (może wpadł, ale nie wprowadził w życie na taką skalę).
Czasy obecne
Wspomniane przeze mnie na początku oskarżenie Napstera przez Metallicę, ma tutaj swój symbolizm. Siedzę sobie właśnie, pisząc te słowa a w słuchawkach leci nic innego jak kawałki Metallici. Metallica, przez internet. Kompletnie za darmo. Kompletnie legalnie. Kto by się spodziewał po tylu latach wojen?
Właśnie dlatego chciałem napisać o Spotify. Zasada działa jest prosta – pobieramy program, rejestrujemy się (albo podłączamy fejsbukiem czy tam innymi) i możemy słuchać. Możemy sobie znaleźć wyszukiwarką nasz kawałek, naszego artystę, albo jak nic nie przychodzi nam do głowy to możemy posłuchać radia – co tak naprawdę jest tutaj odpowiednikiem playlisty tematycznej. Do wyboru jest sporo gatunków i nikt nie powinien narzekać na niedobór utworów.
Możemy tworzyć własne playlisty a także na podstawie naszych playlist możemy tworzyć nasze radio, które będzie nam podsuwać nowe utwory bazujące na naszych wyborach. No żyć nie umierać. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że można to robić za darmo.
Gdzie jest haczyk?
Haczyk jest – są reklamy. W samym programie (jeśli nie płacimy) mamy baner boczny i czasem wyskakuje jeszcze jeden baner na wierzch. Nie mniej, ustalając raz listę odtwarzania możemy zminimalizować aplikację nie wracając do niej już więcej, więc te banery nie są specjalnie uciążliwe. Co może przeszkadzać, to reklamy głosowe, które co kilka kawałków są wciskane pomiędzy utwory. No cóż, z pewnością nie jest to to, co tygryski lubią najbardziej, ale darowanemu koniowi i tak dalej.
Jak ktoś nie chce reklam, to może wykupić jedną z dwóch opcji. Dyszka miesięcznie za nieograniczony dostęp do muzyki na wszystkich komputerach – bez reklam i banerów, albo dwie dyszki miesięcznie za całkowity dostęp – zarówno na komputerach jak i urządzeniach przenośnych i komórkach a nawet offline. Taki abonament na dostęp, przy czym możemy w każdej chwili zwyczajnie zrezygnować, bo nie podpisujemy żadnej umowy.
Wnioski
Pierwszy wniosek jest taki, że z internetem na dłuższą metę nie wygrasz. Czekam jeszcze tylko aż twórcy gier i filmów się nauczą, że droga nie prowadzi przez dodatkowe zabezpieczenia, tylko przez łatwiejszy legalny dostęp. Drugi jest taki, że piractwo muzyki już się w ogóle nie opłaca, skoro możemy jej słuchać za darmo. Kto by się tam bawił w jakieś P2P albo spidszery. Trzeci jest taki, że jak widać da się w cenie jednej płyty miesięcznie (jeśli znajdziecie płytę za dwie dychy) mamy dostęp do ogromnej bazy utworów, która wraz z rozwojem serwisu zapewne będzie rosnąć.
Polecam Spotify każdemu bez wyjątku. Nie wiem czy taka formuła się utrzyma na rynku, ale mam nadzieję, że będzie trwać jak najdłużej. W końcu darmowy/tani i wygodny dostęp do ulubionej muzyki to bardzo pożądana cecha. Miłego słuchania!