Nie chcę się narzucać

Narzucanie się, to jedna z najczęstszych obaw z jakimi do mnie piszecie. Zupełnie bezzasadnie.

Trochę ostatnio zmniejszyłem swoją aktywność w sieci. Nie bez przyczyny, bo załatwiam sporo różnych spraw, nie koniecznie związanych z blogiem. Wkrótce zamierzam powrócić do publikowania równie częstego jak w styczniu, albo nawet jeszcze częstszego. Myślę też sobie, że będzie także trochę więcej wpisów o sprawach damsko-męskich i o kulturze (tej niskiej), bo trochę te kategorie ostatnio zaniedbałem. Chciałbym jak najmniej komentować sprawy bieżące, bo to treści aktualne jedynie przez chwilę a wolałbym tworzyć wpisy nieco bardziej uniwersalne, chociaż zdaje sobie sprawę, że to nie zawsze jest możliwe. Ze statystyk wiem, że najbardziej lubicie czytać właśnie o związkach, więc jeśli chcecie bym napisał wam mój punkt widzenia na jakiś konkretny temat, to możecie pisać mi na adres mojego kącika dla złamanych serc na kel(małpka)meskiepisanie.pl albo możecie napisać na Asku, ale tam tylko króciutkie pytania. Dobra, pogadali, to teraz wróćmy do tematu.

Pamiętam jak po maturach przyjeżdżaliśmy z kumplami do Wrocławia szukać mieszkania, bo za kilka chwil zaczynały się studia a my jeszcze nie mieliśmy żadnego lokum. Jako, że dobrze nie znaliśmy jeszcze wtedy miasta a wszelkie nawigacje nie były jeszcze wtedy tak łatwo dostępne, korzystaliśmy ze zwykłej mapy by ogarniać poruszanie się po mieście. Wiecie, zwykle to jest tak, że ten który siedzi na fotelu pasażera jest jednocześnie nawigatorem. Któregoś razu pojechaliśmy, ja siedziałem z tyłu, jeździliśmy po tym Wrocławiu i kilka razy się zagubiliśmy. I za każdym razem gdy się zagubiliśmy, robiliśmy to za radą nawigatora siedzącego na przednim siedzeniu pasażera, a wbrew radom moim. Nikt moich, słusznych jak się okazało, rad nie słuchał bo miałem za małą siłę przebicia i za mało stanowczo ich do wysłuchania mnie przekonywałem. I dokładnie tak samo jest z tym narzucaniem.

Zauważyłem, że regułą stało się podejście dziewczyn, że skoro faceta nie okazuje zainteresowania albo inicjatywy, to już na pewno nie dojdzie do związku, ona mu się na pewno nie podoba i w ogóle jest do niczego. Tymczasem wszelkie doświadczenia moje i ludzi których znam sprowadzają się do tego, że często ktoś sobie związek zwyczajnie wychodził – to znaczy chodził za jeszcze-nie-partnerem aż zrobił sobie z niego partnera. I to zarówno po stronie facetów jak i kobiet. Faceci jednak nie mają zwykle takich oporów – po prostu próbują do skutku. Panie natomiast boją się narzucać.

Gros maili które mi przysyłacie sprowadza się do problemu, że ona do niego napisała kilka dni temu i w sumie to nie ma w czymś tam pewności i nawet by napisała jeszcze raz by się zapytać i wątpliwości swe rozwiać, ale boi się narzucać. No kurde, kobitki, czy wy nie rozumiecie, że przez taki zupełnie bezzasadny strach same sobie zabieracie możliwość bycia z kimś fajnym? Zrozumiałbym, gdybyście miały wątpliwości czy wysłać trzeciego smsa tego dnia, albo zadzwonić po raz piąty tego wieczoru, ale naprawdę jeden sms/mail/etc. dziennie to żadne narzucanie się. Zresztą, jeśli nie narzucałaś się do tej pory, to jak raz się narzucisz to się nic nie stanie, gość powinien to zrozumieć. Nie znam żadnego faceta który by powiedział jesteś super dziewczyną, bardzo mi się podobasz ale wysłałaś mi wczoraj aż trzy smsy a to dla mnie za dużo, to koniec. Czujecie już absurdalność waszych obaw?

To wpisuje się w taką dziwną tendencję robienia wszystkiego, łącznie z udawaniem kogoś innego, byleby tylko dobrze wypaść w czyichś oczach. Nie tędy droga. Naprawdę lepiej być po prostu sobą. Jeśli chcesz go o coś zapytać, to zapytaj. Jeśli chcesz do niego zadzwonić to zadzwoń. Jak się nie wkurzy, to super ekstra, sprawa załatwiona. Jak się wkurzy to będziesz wiedziała że mu to przeszkadza i sama będziesz mogła podjąć decyzję czy możesz żyć z tym, by pisać i dzwonić do niego rzadziej. Ja tu widzę same plusy.

A jak dalej się obawiasz, to wyślij mu wiadomość w butelce, wrzucając ją do morza. Może nie odczytać, ale na pewno nie pomyśli, że się narzucasz.

photo credit: Mykl Roventine via photopin cc