Po co jest miłość?

Odszedłem jak stereotypowy facet – bez słowa, bez znaku życia. Trwała sielanka, było nam dobrze i nagle ciach. Kontakt urwany. Nie odpisywałem na sms-y i maile. Nie oddzwaniałem. Nie wysyłałem już bukietów róż. I mógłbym tutaj teraz pisać i zaklinać się na wszystkie świętości, że to nie twoja wina, ale i tak mi nie uwierzysz, więc darujmy sobie ten fragment.

Potrzebowałem odpoczynku. Przerwy. Skupienia myśli na czymś innym. Fakt jest taki, że w swoim sercu mam miejsce tylko na jedną pasję, tylko jedna rzecz może być dla mnie najważniejsza. Tylko na jednej rzeczy mogę się skupić naprawdę w 120%. No i było coś ważniejszego niż blog przez długi czas. Z dzisiejszej perspektywy widzę, że to był błąd, ale hej, nie myli się ten, kto nic nie robi. Pomyślałem sobie, że teraz czas na naukę i wnioski.

Wniosek pierwszy jest taki, że do tanga trzeba dwojga i że nie da się jechać na 120% latami. Da się długimi miesiącami, ale dłużej jest to zwyczajnie niewykonalne. Każdy gdzieś tam w środku się wypala przy takiej intensywności a takie wypalenie zostawia trwały ślad. Ślad, którego nie zmażesz gumką ani nie nałożysz instagramowego filtra, który ukryje niedoskonałości. Ślad, który będziesz widzieć i czuć każdego poranka, który będzie dawał o sobie znać każdego wieczora i który nie da ci spokoju. Będzie piekł i bolał, cały czas o sobie przypominając.

Wniosek drugi jest taki, że nie warto dawać 120% siebie komuś, kto nigdy nie da ci 100% siebie. Ten wniosek wynika z pierwszego, ale to ważne by sobie to uświadomić. Wielokrotnie czytałem od was maile, w których “za moimi radami” postanowiłyście spróbować i zagadać. A potem gość was zlewał ale nie chciałyście już tego dostrzec i tak próbowałyście, starałyście się, przejawiałyście inicjatywę i dupa. On odpisywał zdawkowo, jeśli w ogóle, sam nie zagadywał a z inicjatywą spotkania wychodziłaś tylko ty. Brzmi znajomo? No właśnie. Dlatego mówię ci tu i teraz – nie warto. Warto spróbować raz, nie więcej. Szkoda czasu na ludzi, którzy nie mają tego czasu dla ciebie.

Wniosek trzeci jest taki, że jak nie ma uczucia, to nie ma niczego. Można sobie związek czy relację obłożyć w szereg nakazów i zakazów, można podchodzić do niego jak do obowiązku, można wyliczać sobie na karteczkach winy i przewiny, albo notować skrzętnie co się zrobiło dobrego, można się lubić i szanować, ale jak nie ma miłości to nie ma związku. Jak któreś nie kocha, to się można łudzić przez jakiś czas, albo próbować zakochać, ale to tak jak z tymi 120% – można poczekać na drugą osobę miesiąc, dwa. Rok to już sadomasochizm. A wiesz czemu? Z bardzo prozaicznego powodu.

Jak nie ma miłości, to opiekowanie się chorym partnerem, znoszenie jego humorów jest zwyczajnie niemożliwe. Nie da się z uśmiechem na twarzy znosić trzy tygodnie kaprysów chorej osoby. Nie da się. A wierz mi, zachorujesz. I jeśli ta twoja druga połówka nie będzie darzyć cie szczerym uczuciem, to wyrzucanie twoich smarków do kosza i gotowanie wody na herbatę będą najgorszą męką, której nie będzie życzył najgorszemu wrogowi.

Bo miłość nie jest po to, by ci motylki fruwały w brzuchu, albo byś nie mogła spać z tęsknoty za ukochanym. Miłość nie jest po to, żeby pisać romantyczne wiersze a potem recytować je ciepłą nocą przy falach Adriatyku. Nie jest też po to, byś mogła szczerzyć się jak głupia do sera na samą myśl o nim, albo na dźwięk smsa od niego.

Natura wymyśliła miłość po to, byś jak się w chorobie sfajdasz w majtki, to by ukochany był w stanie cię przewinąć, wymyć a potem utulić do snu. I by nie podciął sobie żył w międzyczasie.

I niech to będzie wnioskiem czwartym i ostatnim, bo już i tak się zrobiło zbyt poważnie.